Sanktuarium

1t.jpgPrawie czterowiekowa historia alwernijskiego klasztoru wydawać się może mało atrakcyjna niejednemu turyście, pielgrzymowi bądź wielbicielowi „starych dziejów”. Być może za krótka? Za mało krwawa? Za mało wojen, emocji, skandali? A jednak musi być w niej coś wyjątkowego. Skąd taki wniosek? Wysnuwam go za innymi entuzjastami badania historii klasztoru i miasta Alwerni, którzy jednomyślnie wręcz podkreślają niezwykle trudne warunki w jakich powstawał i rozwijał się konwent wraz z towarzyszącą mu osadą. Spoglądając na Alwernię z perspektywy czterystu lat należy stwierdzić, że jej istnienie i prosperowanie jest Bożym cudem. Jak to możliwe, że malutki klasztor na peryferiach prowincji bernardyńskiej, zawsze najbiedniejszy, rzadko regularnie wspierany przez dobroczyńców, mimo spadających na niego klęsk przetrwał do dziś?

Na to pytanie, mam nadzieję, wyczerpującą odpowiedź przyniesie lektura poniżej zamieszczonego opracowania historii klasztoru w Alwerni. Jest ono streszczeniem znakomitej pracy jednego z najwybitniejszych intelektualistów zakonu bernardynów Ojca Hieronima Eugeniusza Wyczawskiego. Korzystając z bardzo licznych źródeł archiwalnych, jak również istniejących już opracowań stworzył o. Wyczawski niezwykle interesujące kompendium wiedzy na temat szeroko pojętej historii klasztoru. Wnikliwe zbadanie historii klasztoru alwernijskiego z różnych perspektyw pozwoliło na zilustrowanie wielu aspektów jego istnienia i funkcjonowania. Wielką zaletą pracy „Alwernia. Dzieje klasztoru OO. Bernardynów” jest jej wygodna dla czytelnika, bardzo przejrzysta forma. Dlatego też, streszczając ją postanowiłem nie zmieniać układu odpowiednich działów wiadomości, a jedynie dokonać selekcji i podkreślenia najważniejszych informacji. O. Hieronim zawarł historię Alwerni w rozdziałach: „Fundacja”, „Alwernijskie zabytki i ich konserwacja”, „Uposażenie”, „Życie zakonne”, „Działalność zewnętrzna”, „O miasteczku Alwernia”. Ze względów praktycznych zrezygnowałem z przytaczania przypisów odnoszących się do pracy o. Wyczawskiego, czy też kronik i innych materiałów archiwalnych, na których opierał się autor streszczanej pracy. Bibliografię pracy o. Wyczawskiego jak i szeregu źródeł na temat historii klasztoru podaję jako załącznik, którym mogą posłużyć się zainteresowani.

Ojciec Hieronim wydał historię klasztoru w roku 1957, dlatego też nie uwzględnia ona dziejów najnowszych. Ostanie dekady przyniosły wiele zmian i ważnych wydarzeń dla kościoła i klasztoru w Alwerni, które warte są odnotowania. Z tego powodu ośmieliłem się do streszczenia pracy o. Wyczawskiego dołączyć własne opracowanie historii najnowszej. Każdy własny dopisek będę odpowiednio zaznaczał. Całość postaram się przedstawić językiem przystępnym i swobodnym. Zapraszam Cię serdecznie, Drogi Pielgrzymie, Turysto, we spaniałą podróż przez wieki do podnóży wzgórza Podskale, gdzie czterysta lat temu pod jednym z buków przysiadł św. Franciszek i postanowił roztoczyć nad tym miejscem szczególną opiekę.

FUNDACJA

„Był Koryciński Krzysztof w Gniewkowie najpierw starostą, potem w Wojniczu na kasztelanii służył królowi, zaliczan w szereg pierwszych dziedziców, przyjaciół Wazów dzielnych i wiernych.

A w posły jeżdżąc do włoskiej ziemi nad rzekę Arno, na szczyt Alwerni postąpił w miejsca zwane świętymi.”

Tymi słowami rozpoczął swoją „Balladę o Alwerni” znany krakowski artysta Henryk Cyganik. Przez wiele lat związany z naszym miasteczkiem przesiąknął do szpiku kości jego atmosferą. Nic więc dziwnego, że zaciekawiła go historia pierwszych lat istnienia Alwerni. Już z sama sytuacja, której wynikiem była fundacja klasztoru wskazuje na Boży promień łaski, który oświecił ten mały skrawek Ziemi.

Kim był wspomniany Krzysztof Koryciński? Krzysztof Koryciński herbu Topór był kasztelanem wójcickim i starostą gniewkowskim, dziedzicem Poręby Żegoty, Ruszczy, Skidzienia, Grabia i Wilamowic. Chwały przydawało mu słynne pochodzenie – był potomkiem wsławionego rodu rycerskiego, Toporczyków-Starżów. Wśród szlachty wyróżniał się bystrością umysłu, męstwem i wiernością królowi (stanął przy Zygmuncie III gdy Mikołaj Zebrzydowski zwołał słynny rokosz). Kronikarz klasztoru w Alwerni zdecydowanie wskazywał na głęboką pobożność Krzysztofa Korycińskiego przejawiającą się m.in. w skłonności do życia ascetycznego. Jako zaufany króla był wyprawiany w liczne poselstwa do Hiszpanii i Włoch. Podczas jednego z takich wyjazdów odwiedził wzgórze La Verna (łac. Alvernia). Miejsce to wybrał św. Franciszek z Asyżu na swoją pustelnię. Tam nabierał duchowych sił do głoszenia Dobrej Nowiny w całej Italii. Na tej górze w 1224 roku Bóg naznaczył go świętymi stygmatami, znakami swojej Męki. Powracając do ojczyzny z legacji hiszpańskiej odbytej w 1616 roku, Koryciński ciężko zachorował. Zaprosił do siebie dwóch cenionych bernardynów z klasztoru na krakowskim Stradomiu: o. Piotra Bielińskiego, zwanego Poznańczykiem i o. Krzysztofa Scipio Campo. Polecając się ich modlitwie zaproponował założenie franciszkańskiego konwentu w obrębie swoich włości. Fundacja klasztorów i kościołów należała do zwyczajów szlachty. Pragnąc podążyć za przykładem innych dygnitarzy, a przede wszystkim dziękując za łaskę uzdrowienia i szczęśliwe poselstwa postanowił wprowadzić w życie dzieło fundacji klasztoru na leżącym nieopodal Poręby Żegoty wzgórzu Podskale. Przyciągnęło ono uwagę samego Korycińskiego jak i Wielebnych Ojców podobieństwem do włoskiej Alwerni, miejsca niezwykłej wagi dla zakonu bernardynów. Zakonnicy wraz z fundatorem zapragnęli odtworzyć na polskiej ziemi pustelnię Biedaczyny z Asyżu i uczynić z niej miejsce kultu.

Choć formalny dokument erekcyjny wystawił Koryciński dopiero 3 lutego 1627 roku, to już od chwili postawienia w tym miejscu krzyża na znak fundacji w 1616, gromadziła się tu pobożnie okoliczna ludność. Zaraz po tym przystąpiono do budowy małej drewnianej kapliczki i niewielkiego klasztoru na polance położonej na południowej stronie Podskala. Do nowego konwentu przysłano kilku nieznanych dzisiaj z imienia zakonników na czele z o. Gabrielem Kretkowskim jako przełożonym. Jednak nie długo zabawił na alwernijskim wzgórzu, bo już w niespełna rok po przybyciu na Podskale został przeniesiony do Kalwarii Zebrzydowskiej. Kolejnym przełożonym klasztoru w Alwerni, o którym wspomina kronika był Piotr Poznańczyk. Ten wybitny bernardyn, pełniący wielokrotnie wysokie funkcje w strukturach zakonu należy do najbardziej zasłużonych dobrodziejów Alwerni. Niestety mimo jego niebagatelnego wkładu w rozwój klasztoru, dziś został już niemal zapomniany przez alwernijskie społeczeństwo. Pragnąc by konwent w Alwerni pełnił kiedyś ważną rolę w prowincji przystąpił w roku 1625 do budowy większego murowanego klasztoru w kształcie prostokąta z wirydarzem pośrodku. Parter był gotowy w dwa lata później. Niedługo po wykończeniu dolnej części nowego konwentu stary drewniany klasztorek spłonął. Inicjatywa Poznańczyka okazała się zbawienną. Fundusze na budowę pozyskiwał klasztor kwestując oraz korzystając z dobroci kapelana zamku Jana Tęczyńskiego o. Stanisława z Krakowa, również bernardyna. Sam Koryciński przeznaczył na to dzieło 3 tys. złp, jak również zezwolił w tym celu łamać kamień w swoich kamieniołomach. Pracami budowlanymi kierował br. Marek (Janowicz?), który urządził nawet własną cegielnię i piec do wypalania wapna.

O. Piotr wiedząc, że drewniana kapliczka nie jest w stanie pomieści wiernych coraz liczniej przybywających na alwernijskie wzgórze, w 1630 roku zabrał się do wznoszenia murowanego kościoła. Budowa trwała do 1656 roku. W 1676 wzniesiono kopułę nad skrzyżowaniem nawy głównej i transeptu. Prace przy kościele posuwały się bardzo wolno. Pomoc Krzysztofa Korycińskiego była niewystarczająca, a dzielny gwardian napotykał kolejne trudności w pozyskiwaniu datków od innych dobrodziejów. Na cel budowy władze zakonne opodatkowały inne klasztory w prowincji.

W 1636 roku zmarł Krzysztof Koryciński. Jego syn i sukcesor, mimo spoczywającego na nim obowiązku dalszego wspierania budowy klasztoru nie był w stanie dostarczyć wystarczających środków. Dodatkowo przyczynił się do tego spór jaki wywiązał się między nim a o. Piotrem Poznańczykiem. Zakończył się on dopiero w 1648 roku, kiedy dziedzic Koryciński wznowił pomoc dla konwentu. Do tego czasu Poznańczyk na wielorakie sposoby zabiegał o fundusze do dalszej rozbudowy Alwerni. Sam Bóg musiał pragnąć, aby wśród lasów Porębskich powstał ten niewielki klasztor skoro mimo tak wielu przeszkód i braku funduszów zakonnicy nadal trwali na służbie Bożej. Jak wiele zawdzięcza Alwernia męstwu i zaradności o. Piotra Bielińskiego.

Stary drewniany kościółek popadał w ruinę. W niespełna 20 lat po jego wzniesieniu spadające ze stropu przegnite belki zabiły 10 wiernych, klęczących na stopniu ołtarza przy Komunii św. Silny wicher w 1661 roku zerwał dach całkowicie niszcząc budynek. Na szczęście nowy kościół był już przystosowany do odprawiania w nim nabożeństw i fundacji Korycińskiego nic nie zagrażało.

Nowy kościół, pod wezwaniem Stygmatów św. Franciszka z Asyżu, został poświęcony w uroczystość Porcjunkuli roku 1660 przez bpa Andrzeja Trzebickiego. Zaś konsekracji dokonał bp Mikołaj Oborski, sufragan krakowski 16 maja 1667.

Zadanie wykończenie całości budowy zostało powierzone nowemu przełożonemu ojcu Krzysztofowi Strzale. Sam Poznańczyk nie doczekał zamknięcia prac przy klasztorze, gdyż zmarł 3 października 1655 roku. Pozostawił jednak po sobie dzieło na tyle imponujące, że mógł konwent w Alwerni pomieścić 60 zakonników z innych klasztorów prowincji zbiegłych tutaj podczas inwazji szwedzkiej.

Mimo ciągłych problemów ze znalezieniem źródeł utrzymania klasztoru, Bóg nakłonił wiele ludzkich serc do pomocy następcą św. Franciszka. Oprócz głównego fundatora Krzysztofa Korycińskiego poważny wkład w budowę Alwerni wnieśli biskupi krakowscy oraz dobrodzieje duchowni i świeccy z pobliskich parafii i dworów.

Założenie alwernijskiego klasztoru przypadło na okres największego rozkwitu zakonu bernardyńskiego w Polsce. Bernardyni tworzyli w tym czasie elitę duchową i intelektualną naszej ojczyzny. Skuteczna praca duszpasterska zjednywała zakonowi przychylność wiernych oraz episkopatu. Inne zakony pozostawiły bernardynom wolną przestrzeń działania, gdyż obecne w Polsce od dłuższego czasu przechodziły okres stagnacji. Coraz więcej młodych garnęło się do służby Bożej wstępując w szeregi tego zakonu. Pokorna modlitwa i praca zaowocowały świętością życia wielu zakonników, wspomnieć należy św. Szymona z Lipnicy, św. Jana z Dukli i bł. Władysława z Gielniowa. Zamęt reformacji przetrwali bernardyni szczęśliwie, od razu zdecydowanie opowiadając się za obroną „starej wiary”.

Konwent alwernjski należał do prowincji małopolskiej – jednej z trzech prowincji bernardyńskich na ziemiach polskich. W 1852 r. został włączony do prowincji galicyjskiej.

Bernardyni, którzy stworzyli już w Kalwarii Zebrzydowskiej małą Jerozolimę, kopię miejsc związanych z Męką Pana Jezusa, pragnęli powołać do istnienia kolejne miejsce kultu. Niestety plany budowy na wzgórzu Podskale repliki włoskiej La Verny z powodu niestabilności źródeł dofinansowania nie mogły się powieść. Mimo to klasztor przetrwał, choć nigdy nie spełniał ważnej roli w prowincji. Klasztorowi nie pomagało również położenie pośrodku lasu z dala od większego miasta. Bernardyni nastawieni na pracę duszpasterską chętniej wybierali na miejsce fundacji miasta, gdzie mogli działać na szeroką skalę. Niedaleko klasztoru znajdowało się kilka małych wsi lecz mieszkańcy każdej z nich posiadali swoje kościoły parafialne gdzie opiekę nad ich duszami sprawowało duchowieństwo diecezjalne. Z tych jak i innych powodów klasztor w Alwerni pozostał w organizacji prowincji konwentem drugorzędnym. Tylko raz klasztor alwernijski był gospodarzem kapituły (1751 r.), odbyła się tu tylko jedna kongregacja (1654 r.), nie posiadał klasztor stałego nowicjatu (przynajmniej do 1947 r.), ani studium. Jedyną funkcją klasztoru było pełnienie roli domu rekolekcyjnego.

Przez cały okres istnienia klasztoru w Alwerni bernardyni angażowali się w prace na trzech poziomach: utrzymania i konserwacji budowli, pielęgnowania życia zakonnego oraz zewnętrznej działalności duszpasterskiej. Te aspekty zostaną omówione w kolejnych rozdziałach.

Dodaj komentarz